środa, 15 maja 2013

Moje nowe buty to prawdopodobnie podrobka.
Od poprzedniego razu:
- zdazylam kupic nowe, zagranica
- przebieglam kolejny polmaraton w gorszym czasie
- porwalam sie na trening metoda first (3 bardzo intensywne razy w tygodniu, plus 2 razy cross trening, ktorego nie robilam) i choc szlo mi znakomicie poleglam z lenistwa
- nabawilam sie kontuzji, ktora wyszla mi na dobre
- bylam z wizyta u podiatry
- przekonalam sie do cwiczen silowych
- wielkokrotnie zlamalam zasade o nieinwestowaniu w sport (a na horyzoncie planowane kolejne wydatki)
- dorobilam sie (czy nie nalezaloby powiedziec jakos odwrotnie) rowerka treningowego i zestawu ciezarow
- "uroslam" w bicepsie i dalsze perspektywy w tym kierunku mnie przerazaja
- nie zmalalam w pasie i jak wyzej
- okazalo sie, ze prawdopodobnie mam nietolerancje laktozy
- polubilam twarog
- stalam sie bywalczynia sfd, czy cos takiego
- dowiedzialam sie co to sa "arnoldki"

sobota, 17 listopada 2012

Buty

Po kilku (z pewnością ponad siedmiu i wiem, nie jest to powód do dumy) latach przyszedł czas na nowe buty. Nie były one co prawda bardzo intensywnie używane przez cały ten okres, ale słyszy się, że amortyzator się wyrabia i takie wysłużone kapcie nie spełaniają juz swojej funkcji należycie. Mam na dzieje, że to nie opinie napędzane przez producentów i dystrybutorów obuwia sportowego, a przynajmniej nie jedynie.
W tym moim starym/nowym hobby kieruję się zasadą minimalizacji kosztów i właściwie w nic nowego nie "inwestuję", Większośc rzeczy, w tym np. spodnie mam "w spadku" po kilka lat temu biegającym M, który obecnie narkotyzuje się na pływalni (do czego mnie nieustannie zachęca, próbując jednocześnie zniechęcić do biegania), ale na coś nowego załużyłam, dobiegnięciem do mety 14go i tym, że do czterdzistki zostao mi już tak niewiele.
Kilka dni po urodzinach wybrałam się zatem do Rebel Sports i mając w planach nabycie coolerskich krótkich spodenk w spóźnionym prezencie nr niewiemile, wyszłam również z nówka butami. O ile wybór spodenek był małym koszmarem, gdyż już odzwyczaiłam się od wyboru, a tu conajmniej kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt par do przymierzenia, to buty wrzuciłam do koszyka praktycznie bez mierzenia. Bardzo podobny model do starych, wybrałam coś co się już sprawdziło. Wcześniej myślałam, żeby sobie sprawić taka minimalistyczną nowość NB, ale Rob oraz zdrowy rozsądek przekonał mnie, że to raczej nie dla mnie. Jest taka nowa tendencja, bieganie prawie boso, ale jak się okazuje może to przynieść wiecej szkody niz pożytku. Takie "cienkie" obuwie wymusza inną technikę, bardziej na palcach, ale taka drastyczna zmiana nie jest polecana. Nawet gdybym się zdecydowała to, jak mówiła Pani w sklepie, ktoś przyzwyczajony do tradycyjnegoobuwia z amortyzacją nie może biegać w tym nowoczesnym więcej niż 10% czasu.
Mam więc nowe buty, w których na początku czułam sporą róznicę, jakąś zwiększoną pracę pośladków, nie wiedzieć czem, a które po miesiącu wydają się niestety gorsze od swoich poprzedników, o tyle, że nie wróżę im tak długiej kariery, są jakby gorzej wykonane, takie mniej solidne chyba. Czas pokaże.
A poniżej stare vs nowe, czyli o tym jak piętno czasu (spędzonego na trasie) odbiło się na butach.

I jeszcze się podziwię, jak to w NZ rozległość wyboru asortymentu sportowego drastycznie różni się od każdego innego. Jakoś wypadło mi z głowy, a to przecież oczywiste. Róznica conajmniej taka sama jak miedzy aktywnością sportową przeciętnego Polaka i nowozelandczyka. O tym więcej następnym razem, przy okazji opisu moich treningów w pracy.

wtorek, 30 października 2012

37 prezent urodzinowy

Pierwszy w życiu pół maraton zaliczony 14 października z wynikiem do pobicia. Było bardzo dobrze i nie za ciężko. Przygotowania zajęły mi jakieś 8 tygodni. Po pierwszych kilku biegach w sierpniu pomyślałam, ze dobrze byłoby ustalić jakiś cel. Półmaraton za niecałe 3 miesiące wydawał się w zasięgu możliwości.
Zaczynałam bez planu i aspiracji. Na podstawie początkowych treningów zakładałam 2.15 jako pewniak a 2.06 było w sferze marzeń. Jak się okazało po kilku tygodniach jedynym słusznym celem powinno być zejście poniżej 2h.  Jednak na taki wynik się nie nastawiałam. Nie żałuje, bo alternatywa mogło być spalenie się i nie dobiegnięcie.
A tak, pobiegłam jedynie trochę szybciej niż planowałam. Chociaż, gdybym śledziła uważniej swój czas, z pewnością te 16 sekund bym zgubiła, choćby na ostatniej prostej.
Nie mając zupełnie pojęcia o taktyce, zdałam się na rade siedzącego obok mnie w pracy(!) trenera lekkiej atletyki. Zgodnie z jego zaleceniem ostatni dluższy bieg, a właściwie jeden z najdłuższych do tej pory, zrobiłam na 2 tygodnie przed startem, a nie tydzień jak planowałam. Udzielił mi tez kilku porad technicznych. Zwłaszcza cenna była ta o nieunoszeniu ramion. Musiałam się pilnować, ale rzeczywiście utrzymywanie barków niżej i rozluźnienie górnej części ciała, za każdym razem gdy sobie o tym przypominałam, dodawało mi przyspieszenia, bez dodatkowego wysiłku.
Pomogło tez trenowanie na dość pagórkowatej trasie na codzień. O, jak ja przeklinałam tę swoją górkę wokół domu! Trasa startowa była dużo bardziej płaska i przyjemna i dlatego mogłam spokojnie zejść poniżej 6min/km. Nie jak u siebie na dzielni, gdzie ciężko czasem wykręcić poniżej siedmiu. Sprzyjała tez pogoda. Było zimno i padało;) Do końca nie byłam pewna ja się odziać. Trochę szczękałam zębami przed startem, ale dobrze, że nie zdecydowałam się na dodatkową warstwę. Piłam też za każdym razem kiedy dawali. Dość karkołomne jest picie z plastikowego kubka w czasie biegania.
Pierwsze 5km poszło bardzo szybko. potem pilnowałam się żeby nie przyspieszać. Po 15 km chciałam wypuścić się na maksa, ale zaraz przyszło otrzeźwienie, że przecież mogę spotkać się z tzw. ścianą za km lub dwa i nie dobiegnę. Zwolniłam wiec (niepotrzebnie, ale to wiadomo dopiero po fakcie, wiec jednak prawidłowo). Ostatnie 2 km były troszkę koszmarne, ale przeciez inaczej bym nie chciała.
Zakwasów zbyt wielkich nie było ani na drugi dzień, ani później. W przeciwieństwie do czołówki maratończyków, z których każdy z trudem i na sztywnych nogach podchodził po odbiór nagrody. Niektórzy musieli te kilka metrów pokonywać dwukrotnie;). Miałam trochę napięte łydki, ale nie przypominały one kamieni jak po tej dluższej próbie 2 tygodnie wcześniej.
Wiec BRAWO Basia!!!
Tutaj odtworzenie mojego biegu na endo.